Zatrzymałem się godzinę drogi od San Diego. Byłem głodny, zły i przestraszony. Krew buzowała mi w żyłach. Już niedługo przekonam się czy mam rację co do miejsca przetrzymywania mojej kochanej Chan. Nagle koło mnie zatrzymał się czerwony kabriolet. Siedziały w nim trzy blondynki. Ładne, ale głupie - pomyślałem. Będą jednak odpowiednie na podwieczorek, a raczej śniadanie. Szybkim krokiem podszedłem do nich. Gdy tylko znalazłem się przy ich samochodzie zaczęły one poprawiać fryzury i makijaż. Zadziałał na nie mój urok osobisty - zaśmiałem się w duchu. Jednak czy w takiej sytuacji powinienem się śmiać?
- Hej co taki przystojniak robi na takim pustkowiu zupełnie sam? - zapytały chórem robiąc maślane oczy.
- Mógłbym was spytać o to samo moje drogie panie - powiedziałem z tym swoim brytyjskim akcentem. Wiedziałem jak działa na kobiety.
Gdy tylko skończyłem oparłem się o maskę, skrzyżowałem ręce robiąc przy tym lepszy wzgląd na moje tatuaże. Dziewczyny spojrzały na mnie po czym zaczęły odpinać pasy. Już wiedziałem, że będą moje. Nie wiedziałem jeszcze pod jakim względem oznacza to "moje". Nowo nabyte koleżanki powoli zaczęły wysiadać z swojego środka transportu. Po chwili stanęły przede mną ukazując swe długie, zgrabne, opalone nogi. Muszę przyznać, że wyglądały przewspaniale, a moje spodnie zaczynały mi przeszkadzać. Nie tak nie mogło być. Kochałem tylko Chantal. Zawsze i na zawsze - powtarzałem sobie w myślach. Lecz gdy moje myśli przejęła ona spodnie zaczęły dokuczać mi jeszcze bardziej. Podszedłem do jednej z nich i pocałowałem w ucho po czym wyszeptałem:
- Myślisz, że nie wiem kim jesteś?
- W takim razie kim jestem? - spytała tępo.
- Kochanie, kochanie, kochanie wiem, że to ON was przysłał.
- On czyli kto? - znów udała głupią, a może naprawdę taka była?
- Słoneczko takie żarty to tylko w przedszkolu - zaśmiałem się - Więc czego chce? - zapytałem niespokojnie.
Blondynka przybliżyła się do mnie i syknęła.
- Chce Cię tylko ostrzec przez wzgląd na dawne czasy. Jej tam nie ma. Nigdy nie było. A ty zachowujesz się jak totalny idiota. Mogłeś mieć wszystko, a teraz nie masz nic.
- To tylko chwilowe - powiedziałem i w wampirzym tempie wbiłem kły w jej długą, czekoladową szyję.
Krew smakowała jak przecier pomidorowy. Jednym słowem była okropna. Piłem ją przez chwilę aby pozbawić ją siły, a później rzuciłem ją na jedyny dach w tej pustce. Należał on do stacji benzynowej.
Rebekah:
Czemu Klaus jest takim idiotą? Dlaczego postanowił wybrać się do San Diego sam? Na pewną śmierć - dodałam w myślach. To wszystko mówiłam do siedzącego na siedzeniu przedniego pasażera Kola. Spał. Chyba nabierał sił. Jego noc nie mogła należeć do wyspanych. Do celu naszej "małej" przejażdżki pozostała nam jakaś godzina drogi. Elijah powinien nasz niedługo dogonić. Postanowił wybrać się oddzielnym samochodem bo miał jeszcze sprawy do załatwienia w Mystic Falls. Miał ugadać coś z Damonem. Radio nie dawało mi ani odrobiny pocieszenia. Cały czas leciały w nim smętne, ciężkie w przekazie piosenki. Na tę chwilę potrzebowałam czegoś wesołego, ale nie wiedziałam czy byłabym w stanie przez to przebrnąć. Na siedzeniu przy montowanym obok mojego coś, a raczej ktoś się poruszył. To zapewne mój kochany braciszek miał mokre sny. Byłam tego pewna. Teraz denerwował mnie jeszcze bardziej. Ja tu się użalałam, a on bawił w najlepsze. Szturchnęłam go lekko łokciem. Nie dbałam o to czy się obudzi czy też nie. Chciałam to przerwać. Tak jak myślałam od razu otworzył oczy.
- Czego chcesz ty wredna babo? - zapytał zaspanym głosem.
- Nic nudziło mi się - skłamałam.
- Nie dziwie się, słuchasz takich piosenek jakbyś za chwilę miała iść na pogrzeb.
A skąd wiesz, że właśnie tak nie będzie - odpowiedziałam w myślach.
Nagle na poboczu zauważyłam samochód, zatrzymałam się gwałtownie i Kol uderzył głową w pulpit.
- Co ty do cholery robisz? - wykrzyczał pocierając ręką głowę z której płynęła strużka krwi.
- Przepraszam - powiedziałam cicho odwracając głowę tak żeby mieć jak najlepszy widok na zmasakrowany samochód. Mój brat po chwili też odwrócił głowę w tamtą stronę po czym wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia.
~ Jakieś pół godziny wcześniej w tym samym miejscu, Klaus ~
Po rzuceniu pierwszej na dach stacji benzynowej podbiegła do mnie druga z kołkiem w ręce. Wycelowała nim w moje serce i pchnęła. Powinienem był zachować więcej rozwagi - pomyślałem i upadłem na ziemie. Zwykłe drewno nie mogło zrobić mi większej krzywdy, ale osłabiło mnie na kilka minut. Gdy tylko kobieta odeszła ode mnie na jakieś dwa kroki szybkim machnięciem ręki wyciągnąłem to co mi dokuczało i w wampirzym
tempie podbiegłem do mojej nowej ofiary, która wcześniej była moim oprawcą. Chciałem wbić jej to drewniane cudo w serce. Wiedziałem, że jeśliby mi się to udało padłaby martwa na ziemię. Niestety chybiłem i uderzyłem w jej brzuch. Ona korzystając z okazji wykręciła mi rękę i paznokciem podcięła gardło. Kopnąłem ją wtedy dość mocno. Poleciała jakieś 10 metrów z dala ode mnie. Chwyciłem wtedy drewnianą broń leżącą u mych stóp i przebiłem jej najważniejszy organ. Pozostałe dwie mnie okrążyły. Na trzy rzuciły się do ataku.Jedna wskoczyła mi na plecy i zaczęła ciągnąć mnie za włosy. Druga zaś wyciągnęła zza pleców sznur i związała mi nim ręce. Nie dałem się jednak tak łatwo. Gdy "dwójka" majstrowała coś przy moim sznurze ugryzłem ją w szyję. Wiedziałem, że ich gatunek tak samo jak wampiry nie zbyt dobrze znoszą ugryzienie wilkołaka czy w tym wypadku hybrydy. Jej moce opadły natychmiast czyli było jeszcze lepiej niż myślałem. Może to właśnie dzisiaj jest ten dzień w którym dopisuje mi szczęście. W przypływie adrenaliny strząsnąłem "jedynkę" z mojego kręgosłupa. Upadła ona mi pod nogi dlatego po raz kolejny skorzystałem z okazji i ją zahipnotyzowałem. Kazałem jej wracać do San Diego i przekazać swemu panu, że nadjeżdżam i nie jestem w zbyt dobrym humorze.
Gdy zauroczona panienka pojechała swoim samochodem przekazać moją wiadomość swemu panu ja położyłem się na środku drogi. Kilka minut później zjawił się samochód. Wyciągnąłem z jego środka kierowcę, wysuszyłem go do cna i rzuciłem na pozostałe ciała. Pojechałem dalej w drogę d ustalonego wcześniej celu.
Rebekah:
- To przecież samochód Klausa - zaczęłam płakać. Kol podszedł do mnie i przytulił.
- Nic mu nie jest, na pewno nic mu nie jest - powiedział, ale chyba sam w to nie wierzył.
Po chwili rozdzieliliśmy się i sprawdziliśmy okolicę. Jego ciała nigdzie nie było. To chyba dobrze świadczy. Przynajmniej taką mam nadzieję. Po krótkiej rozmowie z moim towarzyszem podróży uzgodniliśmy, że pojedziemy dalej. Niklaus też pewnie tam zmierza. Gdy wyznaczył sobie cel zawsze dopinał swego.
Mężczyzna siedział właśnie w wygodnym, zielonym fotelu przy kominku. W ręce trzymał kieliszek szampana. Minę miał zamyśloną po chwili uśmiechnął się sam do siebie chociaż w głębi duszy był wściekły
J:
- Co ten głupi Klaus sobie myśli?- krzyknąłem w pustkę.
Byłem wściekły. -Jak on mógł zabić moje najlepsze sługi? - zapytałem sam siebie. Błędem było zawieranie układu z Nathanielem. Wtem usłyszałem pukanie. Drzwi otworzyły się dzięki mem myśli i do środka weszła urodziwa wampirzyca. Katherine.
- Mój drogi, Nathaniel chce się z tobą spotkać. Mówi, że to pilne - uśmiechnęła się - Ale myślę, że to może poczekać - mówiąc to przysunęła się do mnie i pocałowała. Niestety nie mogłem jej pozwolić na więcej.
- Katherine wiesz, że moim priorytetem jest skończenie sprawy z Chantal. Pierwotny już niedługo tu będzie - mówiąc to odsunąłem ją od siebie i kazałem iść po Nate. Przyszedł po chwili. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Oczy jednak ukazywały jaki był wściekły.
- Po co je wysłałeś do niego?! Miał to dotrzeć bez przeszkód aby dokonać wyboru! - powiedział donośnym głosem.
- Ale wtedy nie byłoby już takiej zabawy - zaprotestowałem, chociaż w głębi duszy wiedziałem, że ma rację.
- To nie jest śmieszne! Zawarliśmy układ! - już krzyczał.
- Dobrze już dobrze uspokój się. Znasz plan Niklaus niedługo tu będzie - powiedziałem i wyprosiłem go z pokoju.
Elijah:
Przed wyjazdem pojechałem jeszcze do pensjonatu Salvatorów. Musiałem załatwić tam pewne sprawy z Damonem. Miał on pewne informacje " o tym którego imienia nie wolno wymawiać".
Zajmowaliśmy się tym już jakiś rok. Wiedzieliśmy, że prędzej czy później się przydadzą. Nie chcieli tego, ale czarownica pracująca dla najstarszego Pierwotnego miała wizję. Widziała tam jego i jakiegoś nieznanego łowcę. Przepowiednia się sprawdziła. Po omówieniu wszystkich spraw, które trzymali pod kluczem wziął do ręki grubą teczkę i poszedł w stronę samochodu.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Miał być wczoraj, ale się nie zapisał dlatego dzisiaj pisałam od początku. Mam nadzieję, że się wam podobało.